W zeszłym tygodniu, Michael Redd przyjechał do Milwaukee, żeby jak co roku, rozdawać obiady w House of Peace. Jak już wcześniej pisałem, jest to zwyczaj, którego nauczył się od Ray Allena, jeszcze czasów swojego debiutanckiego sezonu 2000-01. Jakby nie patrzeć, był to najlepszy sezon Bucks w ostatnich chyba 20-25 latach (przegrali dopiero w finale konferencji), który nie zaczął się zbyt kolorowo. Jeszcze w listopadzie, Kozły miały bilans 5-9. Najważniejsze jednak było to, co wydarzyło się w Święto Dziękczynienia. Cofnijmy się na chwilę do 2000 roku.
House of Peace był odwiedzany bardzo chętnie przez George’a Karla, a w roku 2000 zabrał ze sobą dodatkowo debiutanta Redda i Glenna Robinsona. Wszyscy z uśmiechami na twarzy podawali obiady bezdomnym, a następnie wrócili na trening z grypą, którą oczywiście zarazili połowę drużyny, co było główną przyczyną fatalnego startu (tylko 3 wygrane w 12 pierwszych meczach).
Big Dog był tak chory, że nie mógł grać. Karl też był chory, ale siadał na ławce w trakcie spotkań. Przez jakiś czas nie dawał po sobie poznać zdenerwowania z powodu nieobecności swojego lidera, ale kiedy podczas jednego z meczów wyjazdowych Big Dog, Cassell i Jason Caffey opóźniali powrót do domu, trener Bucks w końcu wybuchnął. Glenn, nie dość, że chory to jeszcze podobno nieco wstawiony (albo zjarany), odpyskował tak skutecznie, że obaj panowie nie rozmawiali w ogóle ze sobą przez dłuższy czas. Dodatkowo, Big Dog i Sam zostali ukarani i musieli zaczynać kilka spotkań na ławce, a ich wspólne kapitanowanie zostało przekazane Ervinowi Johnsonowi.
Przypomnę, że Bucks mieli wtedy bilans 3-9. Duma została naruszona. Big Dog rozjuszony przez trenera, zaczął punktować i zbierać jak szalony, co udzieliło się też reszcie drużyny (oprócz Ray Ray’a, który nie dość, że nigdy nie był zbyt odporny na krytykę Karla, to jeszcze zaraził się od kolegów i przez jakiś czas albo w ogóle nie grał, albo grał mało). W grudniu już wszyscy byli zdrowi, Ray zaczął trafiać z niespotykaną regularnością i Kozły dokończyły sezon z bilansem 49-21.
Na koniec sezonu George został pochwalony za doskonałe prowadzenie drużyny. I w sumie słusznie, bo jak się spojrzy na początek sezonu, można odnieść wrażenie, że drużyna była o krok od totalnej klęski. I pewnie historia potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby Karl poszedł rozdawać obiady z kimś innym od Big Doga…
Szkoda tylko, że tamta drużyna była totalnym przeciwieństwem dzisiejszych Bucks. Potrafili grać w ataku, a nie bronili i nie zbierali. Skończyli sezon z bilansem 51-31, w grudniu wygrali zarówno z Miami jak i z Orlando, a na zachodzie udało im się wygrać m.in. z Lakersami, Kings czy Mavs. Mieli też 2-0 z Utah, a wyprawę na zachód zakończyli z bilansem 8 wygranych i ani jednej porażki. Teraz sytuacja wygląda zgoła inaczej, niemniej można mieć nadzieję, że Skiles znajdzie jakiś zaogniony punkt w drużynie i odpowiednio doleje oliwy, żeby powstało małe zamieszanie. Może wtedy Kozły w końcu zaczną grać na chociaż przyzwoitym poziomie.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.