Michael Redd w końcu przestanie tylko rozdawać bezdomnym 150 obiadów na Święto Dziękczynienia i zacznie trenować (a tak na marginesie, albo w nawiasie, Redd rozdaje te obiady już od 8 kolejnych lat i podobno jest to zwyczaj, który zapoczątkował jeszcze Ray Allen jak grał w Milwaukee.) Ale wracając do ważniejszych spraw – lekarze w końcu dali Michaelowi zielone światło do normalnych treningów po raz pierwszy od 10 stycznia tego roku. Michael już wychodzi na parkiet i oddaje pierwsze rzuty, oficjalnie ma zakończyć indywidualne treningi w styczniu, tak, aby w lutym dołączyć już do drużyny.
Nikt w klubie jednak nie komentuje ewentualnego powrotu Redda do składu. Po tym, jak leworęczny obrońca stracił kolano najpierw w 2009, a potem prawie dokładnie rok później odnowił tą samą kontuzję, nikt nie spodziewał się zobaczenia Michaela na parkiecie. Przynajmniej nie w barwach Bucks, gdzie za leczenie kontuzji dostaje ponad 18 milionów rocznie (na szczęście już ostatni rok kontraktu).
Michael też doskonale zdaje sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji postawił Bucks (oczywiście nie ze swojej winy). Dlatego jasno daje do zrozumienia, że dopóki ma ważny kontrakt i dopóki jest dumny z bycia Kozłem, dopóty będzie deklarował chęć jak najszybszego powrotu na parkiet. „Zdaję sobie sprawę z tego, że kontuzje będą zawsze jednym z głównych tematów do rozmowy na mój temat. Nawet lekarze już niejednokrotnie mówili, że nigdy nie będę w stanie wrócić do poprzedniego stylu grania w 100%. Prawda jest jednak taka, że ja nie potrafię zrezygnować. Kocham tą grę i marzę o tym, żeby jeszcze regularnie zakładać na siebie strój Bucks.” – tak całą sytuację komentuje 31 letni obrońca, którego Milwaukee wybrali w drafcie z odległym, 43 numerem.
Osobiście dziwię się, że Redd chce wrócić. Może to zabrzmieć strasznie, ale Bucks radzą sobie o wiele lepiej bez niego. Mimo całej sympatii do Michaela, zastanawiam się, czy pozwolenie mu powrócić do składu nie byłoby czynnikiem, który nieco (mocno?) rozwali zespół od środka. Redd nie jeździ z zawodnikami na mecze, nie trenuje i nawet widuje się z nimi sporadycznie (co jednak nie było życzeniem Redda, ale oficjalną prośbą ze strony zarządu klubu). Życzę mu oczywiście jak najlepiej, ale chyba nie w tym klubie – albo przynajmniej nie w takiej roli, jaką miał do tej pory. Wydawanie gigantycznych pieniędzy na leczenie kontuzji dodatkowo uszczupla budżet klubu i mam nadzieję, że pod koniec sezonu nie będzie żadnych sentymentów. Reddowi należy się wyjątkowe pożegnanie, z przygaszanymi światłami na hali i pianą i głośnymi oklaskami i wszystkimi bajerami. I może jakieś kurtuazyjne wybiegnięcie na parkiet od czasu do czasu w meczu, gdzie już nic się nie zmieni. A w playoffach ewentualnie może dzielić się doświadczeniem z młodszymi zawodnikami.
Z przykrością kończę mówiąc, że jako fan Bucks nie chcę widzieć jego fatalnej obrony, egoistycznego klepania, gigantycznie przepłaconego kontraktu, malejących umiejętności rzutowych, częstych strat i ciała, które w karierze było obite pewnie kilkukrotnie mniej niż Jenny Jameson, a które jednak zdecydowanie bardziej się połamało.
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie…
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.