To co w końcu z tym Śląskiem?

Nie powiem, że zaczynam się kompletnie gubić we wszystkich ogłoszeniach prasowych odnośnie powrotu wrocławskiej koszykówki do PLK, ale czuję się lekko nieswojo. Ze wszystkich stron jestem atakowany przez sprzeczne komunikaty – część osób nie może wręcz usiedzieć na miejscu z podniecenia, druga połowa za to siedzi z założonymi rękami i dąsa się na prawo i lewo, bo właściciel WKK chce dawać pieniądze na WKS.

Prezes Koelner też raz wypowiada się o wykupowaniu dzikiej karty już na przyszły sezon tylko po to, aby na następny dzień udzielić innego wywiadu, w którym mówi, że awans ma być zasłużony na boisku.

Raz jest mowa o tym, że drużyna w ekstraklasie będzie grała pod szyldem Śląsk Wrocław i że utrzymane zostaną dwie sekcje drugoligowe WKS i WKK. Później znowu czytam, że WKS ma być połączony z WKK i wspólnie grać w II lidze, bo wojskowy klub nie ma pieniędzy na utrzymanie drużyny w niższej lidze. Wszystko to ma wpływ na zapowiedzi p. Koelnera – klub ma być prowadzony z głową i mają się w nim znaleźć zawodnicy związani z historią klubu i z miastem. Padły też pierwsze mocne słowa odnośnie niechęci budowania drużyny złożonej z samych jedno sezonowych zagranicznych wyrobników.

I wszystko to bardzo ładne i piękne. Też marzy mi się Śląsk w PLK, walczący o najwyższe laury i zapełniający najpierw Orbitę a później może i nawet Halę 100lecia. Ale czy to robi ze mnie złego kibica, który po 16 już latach obcowania z wrocławską koszykówką jest całkowicie obojętny na to, czy awans będzie uzyskany drogą awansu czy też wykupieniem dzikiej karty? Czekam już kilka sezonów na powrót do elity i nie mam nic przeciwko temu, żeby człowiek z pasją i mający niemałe pojęcie o koszykówce (nie mówiąc już o zasobach finansowych) w końcu zajął się tym, co najważniejsze – wprowadzeniem drużyny do najwyższej ligi.

Nie rozumiem też do końca całej afery, która powoli wybucha na blogach i stronach związanych z wrocławską koszykówką. WKK to do niedawna jeszcze anonimowa drużyna, która musiałaby co najmniej 17 razy zdobyć złoto mistrzostw Polski, żeby móc się równać z WKSem, a robiona jest taka afera, jakby to Ferguson miał nagle prowadzić Man City, albo jakby Paul Pierce miał grać w Bostonie.

Od wielu lat koszykówka we Wrocławiu kojarzona jest z jednym – ze Śląskiem. Nie ma już czasów rywalizacji z ASPRO, nie zapowiadają się czasy pojedynków WKS – WKK na szczeblu wyższym niż II liga. Dlatego czy mam mieć poczucie winy z tego powodu, że cieszę się z możliwości przyjazdów do Wrocławia na mecze z Ostrowem, Anwilem czy Assecco, niezależnie, czy zagramy w zielono-biało-czerwonych koszulkach czy w czarno-białych z napisem KOELNER na plecach?

Większość wpisów na forach jest już teraz tak negatywnie nastawiona na wszystko co ma choćby minimalne powiązania z WKK, że momentami przypominają mi się czasy świętej wojny z Anwilem. Boję się, że w razie pozytywnego zakończenia całej sprawy z rozpoczęciem grania w przyszłym sezonie, antagonizmy między dwoma zwaśnionymi klubami (a w zasadzie między klubem a klubikiem) mogą zepsuć całą przyjemność oglądania meczów. Nawet na Facebooku dostałem powiedzmy lekką reprymendę za to, że byłem na meczu WKK (dobrze, że nie napisałem, że cieszyłem się ze zwycięstwa WKK w derbach ze Śląskiem).

Nie wiem, czy udało mi się jasno przedstawić mój sposób myślenia. Prawda jest taka, że chyba bardziej tęsknie po prostu za koszykówką we Wrocławiu, a nie za koszykówką w wykonaniu tylko i wyłącznie WKSu.

Kibice Śląska – czekam na lincz.

Reklama