1. Prędzej czy później ten moment musiał nastąpić. Salmons zaczął trafiać. Co więcej, w nocy trafiał tak dobrze, że pomimo wcześniejszych fatalnych spotkań, został pierwszym go-to-guy’em w ostatnich minutach – 7 ze swoich 22 punktów zdobył w ostatnich 6 minutach meczu. Najważniejsze jednak było to, że w końcu grał ze znaną wcześniej wysoką pewnością siebie, co odbiło się na szczęście na końcowym wyniku.
2. Możecie sobie wyobrazić moje zdziwienie, jak zobaczyłem, że Luc Mbah-a-Moute wychodzi w pierwszej piątce na centrze. Z Bogutem zaatakowanym migreną liczyłem, że więcej czasu pod koszem dostanie Sanders, co niestety się nie sprawdziło. Udało się za to granie niskim składem – co prawda w drugiej kwarcie pozwoliliśmy sobie rzucić 40 punktów, za to w drugiej połowie oglądaliśmy obronę Bucks na wysokim poziomie. Duża w tym zasługa rezerwowych – jak wszedł Ilyasova, to nie tylko dorzucił kilka łatwych punktów, ale też przez ponad 10 minut wyciął Hibberta z gry. Mimo różnicy wzrostu udawało mu się go skutecznie zastawiać na deskach i prawie perfekcyjnie wypychał go spod kosza w defensywie.Granie niskim składem dodatkowo znacznie przyspieszyło naszą grę w ataku – dobre akcje w obronie prowadziły do szybkich kontr, w czasie których rozpędzone małe Kozły były nie do zatrzymania.
3. W końcu naprawdę przydał się Maggette. W poprzednich meczach niby ciągle był agresywny i w swoim stylu lądował na linii osobistych, ale dopiero z Indianą widać było wymierne korzyści jego akcji. Przed 4 kwartą przegrywaliśmy sześcioma. Wtedy dwa wolne trafił własnie Corey, potem dorzucił dwa szybkie rzuty z półdystansu, a w między trójkę trafił Delfino i ni z tego ni z owego zrobił się remis. Gdyby nie kilka bezsensownych rzutów z początku meczu, to można by go jeszcze bardziej pochwalić. Z Corey’em trzeba się nauczyć jednak cieszyć z tego, co jest. Bo nigdy nie wiadomo, co mu odbije.
4. Jeszcze w sprawie Jenningsa – zastanawia mnie, kiedy w końcu nastawi celownik przy swoim floaterze. Kolejny mecz zakończył z iście Iversonową skutecznością (7/19) i gdyby nie to, że mimo jak zwykle bezcelowego klepania w ofensywie, miał tylko dwie straty w 33 minuty. Początek sezonu pokazuje jednak, że Brandonowi daleko jeszcze do formy, którą prezentował w poprzednim sezonie, nie mówiąc już o tym, jak grał w playoffach.
5. Ogólnie nie ma co narzekać. Miała być wygrana i jest. Skiles po meczu świetnie stonował nastroje mówiąc: „Każde spotkanie to osobna sprawa. Co z tego, że wygraliśmy ten mecz, skoro możemy przegrać kolejnych 12? Musimy się skupić na następnym meczu. Może więcej da się powiedzieć pod koniec sezonu, kiedy popatrzymy na terminarz i powiemy – tak, to zwycięstwo było ważne, bo potem udało nam się zrobić to i tamto. Każde pojedyncze zwycięstwo jest dobre i cieszmy się z niego.”
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.