Bucks – Grizzlies 64-67

Kolejny mecz, którego recap można śmiało obejrzeć. Znowu przegraliśmy po błędzie w obronie (i ewidentnym błędzie sędziego, który zaliczył rzut oddany sporo po czasie), ale tym razem jest nieco więcej dobrego do powiedzenia o grze Kozłów.

Przede wszystkim posłuchał mnie Sanders, który zagrał rewelacyjne zawody. 22 punkty (9/14 z gry) i 9 zbiórek, a do tego 2 bloki w 33 minuty to bardzo dobry wynik. Ale ważniejsze od statystyk było to, jak bardzo Sanders onieśmielał swoim zasięgiem Thabeeta i Arthura (i po obejrzeniu meczu stwierdzam, że Larry miał zdecydowanie więcej już 2 bloki, które oficjalnie wliczyli mu w statystyki). Kolejna różnicą w porównaniu z pierwszym meczem była cierpliwość Sandersa w ataku – w końcu nie oddawał rzutów w pierwszych sekundach akcji, ale cierpliwie czekał na najdogodniejszą sytuację rzutową. Do tego czuł się komfortowo rzucając z półdystansu, a pod koniec meczu poczuł się wyjątkowo komfortowo i oddał dwie niespodziewane trójki, które wyrównały stan meczu na 64-64 (szczególnie ta druga trójka była urokliwa – popatrzcie, jak on ma śmiesznie ułożony nadgarstek do rzutu :P). Ponad to, Sanders kilka razy popisał się ładnymi asystami (dokładnie dwoma) do Gallona i sam też udowodnił, że potrafi kończyć akcje w różnoraki sposób.

Dobrze też zagrał Gallon, który w końcu dostał więcej czasu. W 22 minuty udało mu się rzucić 8 punktów i zebrać 11 piłek. Niestety, pod względem atletyzmu sporo odstaje od Sandersa, jednak nadrabia to zdecydowanie masą  wielkością i godnością osobistą. Wykorzystuje to wszystko szczególnie przy walce na deskach – jak zastawi to w taki sposób, że przeciwnik może zapomnieć o przepchaniu go (stąd większość piłek zebrał spod obręczy).

W meczu widoczny był jeszcze Deron Washington, który brak rzutu z półdystansu nadrabia trójkami. W tym meczu oglosił się wybitnym specjalistą w tej dziedzinie, bo trafił 5/7 zza łuku i 0/4 za dwa. W sumie 16 punktów nie wygląda źle, ale przydałoby się trochę więcej wszechstronności w ataku z jego strony. Co ciekawe, w D-League rzucał średnio z 29% skutecznością, a w Las Vegas trafił póki co 6 prób na 9. Dobrze, że wie jak wykorzystać swoją skoczność i agresywność – w pewnym momencie miałem wrażenie, że mimo niezbyt imponującego wzrostu, każda zbiórka będzie jego.

Poprawiła się gra – liczę więc na pierwsze zwycięstwo w kolejnym meczu.

PS.
Wczorajszy pojedynek Lampego z Trybańskim na długo zostanie w mojej pamięci jako najmniej ekscytująca rywalizaca centrów od czasów matchupu Muresana z Bradley’em.

Reklama