Niesamowita droga, jaką przebył John Hammond zanim stał się managerem Bucks, pełna była ostrych zakrętów i niebezpiecznych wzlotów i upadków, mimo, że na papierze pokonał jedynie dystans z Zionu (Illinois). A wszystko zaczęło się jednej pechowej nocy ponad 40 lat temu, w czasie której przydarzyło się coś, co nie tylko pozwoliło mu obrać właściwą drogę kariery, ale również stworzyło nową więź rodzinną, bez której być może nie przeżyłby następnych lat. Pewnego pogodnego wieczora 1971 roku, Hammond podrzucał na pożyczonym motorze swojego kolegę Billy’ego McKinney’a. Kiedy wysadził pasażera i odjechał kawałek drogi, został z dużą siłą uderzony przez nadjeżdżający samochód. Hammond szczęśliwie przeżył wypadek, ale miał poważnie złamaną nogę w kilku miejscach oraz masę innych mniejszych uszkodzeń ciała. Kontuzja okazała się jednak na tyle poważna, że musiał całkowicie zapomnieć o grze w ostatnim roku szkoły średniej, a tym samym pogrzebane zostały jego szanse na grę w Illinois czy Notre Dame.
Zamiast tego, Hammond udał się ze swoim najlepszym przyjacielem Scottem Burgessem na uniwersytet w Greenville. Pracowała tam macocha Scotta i bardzo polecała tą uczelnię swoim ulubionym chłopakom. Dodatkowo, Hammond bardzo lubił poczucie humoru Scotta oraz podziwiał jego hojność, dlatego strasznie ucieszył się na możliwość wspólnego studiowania. „Wszyscy ludzie, z którymi spotkałem się w swoim życiu nauczeni byli głównie dawania. Darzę wielkim szacunkiem osoby, które nie wiedzą kiedy przestać pomagać innym.” – mówił Hammond tuż przed draftem 2010.
Greenville, położone zaledwie 72 kilometry od St. Louis, zamieszkałe jest zaledwie przez około 1500 osób. I może ze względu na małą populację, uważa się tą mieścinę za fontannę altruizmu i pomocy innym. Szkoda tylko, że Hammond dowiedział się o tym w tak tragiczny sposób…
Zaledwie dwa miesiące po rozpoczęciu studiów, Burgess zderzył się na treningu z jednym z kolegów. Oboje z hukiem polecieli na parkiet. Po chwili zaczął podnosić się jeden z nich. Hammond wspomina tamto wydarzenie: „Przez tyle lat widziałem setki podobnych upadków. Sam nie raz zostałem tak znokautowany. Za każdym razem kończyło się na bólu. I zawsze, do tamtego momentu, każdy z przewróconych zawodników podnosił się o własnych siłach.”
„Jednak od tego treningu zawsze najpierw myślę o Scottcie i o tym, dlaczego jako jedyny nigdy się nie podniósł.”
Trzy dni później Scott zmarł w szpitalu z powodu licznych obrażeń mózgu.
Od tego czasu Hammond nagle stał się jedynym mieszkańcem cichego i pustego pokoju w akademiku. I właśnie wtedy odkrył piękno studiowania na małej uczelni. Wszyscy studenci, wykładowcy i pracownicy uniwersytetu wzięli go w swoje ramiona i zaczęli się nim opiekować. Jak się okazało, nie byli jedynymi, którzy mu pomagali. Od razu też dostał ogromną ilość wsparcia od rodziców zmarłego Scotta, Jay’a i Shay.
Kilka lat później John przeżył kolejny osobisty dramat, kiedy w przeciągu zaledwie kilku mięsięcy zmarli na raka jego rodzice. Bud i Henrietta. Jay i Shay zadzwonili wtedy do Hammonda i bezpośrednio zaoferowali chęć adoptowania GMa Bucks. „Od tamtej chwili zaczęli się mną opiekować jak rodzice i do tej pory nie przestali” – mówi 55 letni manager.
Kiedy rodzina Hammonda się przeprowadza, a do tej pory zdarzyło się to już 11 razy, Burgessowie kultywują tradycję regularnych odwiedzin, w czasie których „Papa Jay” wiesza kolejne zdjęcia na ścianie, a „Babcia Shay” przestawia wszystkie meble.
„John jest teraz dla mnie najlepszym synem, jakiego mogłem sobie wyobrazić. Czuje, jakby był synem, którego przedwcześnie straciłem. Oczywiście nie jest dokładnie taki, jak Scott, ale… nic nie może zastąpić Scotta, tak samo jak nic nie zajmie miejsca rodziców Johna. Dla nas wszystkich, to co mamy, jest wyjątkowe.” – mówi z nieukrywanym wzruszeniem Jay Burgess, po czym dodaje: „wszyscy jesteśmy Chrześcijanami i wiemy, że bóg czasem przygotowuje dla nas kręte ścieżki. Tym razem jednak udało mu się zrobić coś pięknego, z czegoś tragicznego.”
Kręta jest również kariera zawodowa Hammonda. Mimo tego, że Jay zawsze śmieje się ze swojego przybranego syna, że nie potrafi utrzymać pracy dłużej niż na kilka miesięcy, to jednak oddaje mu cześć za to, że nigdy nie został zwolniony, ani kiedy pracował na uczelni, ani też w NBA. A Hammond do dziś nie może uwierzyć w szczęście, jakie miał w porzucając pracę trenera w liceum w Pawnee i przechodząc na Uniwersytet Nebraska. Zanim jednak się tam dostał, pracował jako trener, instruktor jazdy, nauczyciel historii i nawet angielskiego. W końcu udało mu się porozmawiać z dyrektorem sportowym Nebraski, Maxem Martinem, którego syn grał właśnie w Nebrasce, pod czujnym okiem trenera Joe’a Cipriano.
„Kiedy tylko usłyszałem, kto jest tam trenerem, serce zaczęło mi łomotać. Nie mogłem w to uwierzyć, że będę pracował z Cipriano!” – Wspomina podekscytowany Hammond.
Po rekomendacji Martina, Cipriano zaoferował stanowisko drugiego trenera Johnowi. Po kilku tygodniach wspólnej pracy zdarzyła się kolejna tragedia, która miała wielki wpływ na karierę Hammonda. U Cipriano zdiagnozowano nowotwór i musiał rzucić pracę trenera, jednoczesnie przekazując wszystkie obowiązki Hammondowi. Jedna znajomość pociągnęła drugą i przez jednego z trenerów Hammond poznał Charliego Spoonhoura, który na zakończenie sezonu zatrudnił go na uniwersytecie Missouri State. Kolejne sześć wspólnie spędzonych lat w tej drużynie było najbardziej owocnym okresem w trenerskiej karierze Hammonda. Spoonhour pamięta nawet pojedynek Hammonda z jego poprzednią drużyną Greenville: „zaczęliśmy od utraty dwóch pierwszych punktów, potem szybko straciliśmy piłkę i zrobiło sie 0-4. Popatrzyłem tylko na Hammonda i zrobiłem minę, która mówiła, ze jak się nie weźmie w garść, to będzie mógł wracać z nimi.”
Hammond jednak nie wrócił do Greenville, ale przeniósł się do Minnesoty, gdzie został drugim trenerem oraz osobą odpowiedzialną za scouting. Dyrektorem scoutingu oraz całego personelu trenerów był … McKinney, który kilkanaście lat wcześniej o mały włos nie brałby udziału w wypadku motocyklowym, przez który zakończyła się sportowa kariera Hammonda.
Po trzech latach, Hammond został zatrudniony w Clippersach, gdzie spotkał Quina Snydera, który w 1999 zatrudnił go jako pierwszego trenera w Missouri, „kradnąc” go niejako z Detroit Pistons. John liczył, że praca w Missouri zbliży go bardziej do posady pierwszego trenera w NBA, ale…
„Kiedy odszedłem z NBA, ludzie uważali mnie za wariata i mówili, że już nigdy nie uda mi sie tam wrócić. A w Kolumbii czułem się jak w domu.” Jednak już na koniec pierwszego sezonu w Missouri, Joe Dumars (już wtedy GM Pistons), którego Hammond trenował wcześniej w Detroit, zaoferował mu lukratywną pozycję vide prezesa odpowiedzialnego za Basketball Operations. Było to w roku 2004, kiedy Pistons zdobyli mistrzostwo.
Hammondowi ciągle jeszcze było mało – chciał samodzielnie budować skład. Szansa pojawiła się w 2008 roku, kiedy zaczął pracę w Bucks . Pod jego wodzą wygrali w tym sezonie 12 meczów więcej niż w poprzednim i po raz pierwszy od 2006 roku awansowali do playoffs. Hammond został wybrany managerem roku, głównie za odważne decyzje (jedną z nich było wybranie w drafcie Jenningsa). Dwa dni po odebraniu zaszczytnej nagrody, Hammond siedząc samemu w domu włączył komputer i zaczął czytać artykuły na swój temat. Kiedy tylko zobaczył swoje nazwisko wymienione obok Reda Auerbacha, Jerry’ego Westa czy Jerry’ego Colangelo, na jego twarzy pojawił się wielki uśmiech, który nie schodził przez wiele dni.
Te wszystkie rzeczy, które wydarzyły się w jego życiu, zatoczyły teraz pełne koło. Po wielu latach pracuje teraz mniej niż godzinę drogi od rodzinnego Zionu, gdzie pracował kiedyś w sklepie swojego ojca. 6 czerwca, Hammond otrzymał klucze do miasta od burmistrza, dzień ten został też oficjalnie nazwany Dniem Johna Hammonda. Mistrzem ceremonii wręczenia klucza był oczywiście McKinney. Na uroczystości pojawili się również jego przybrani rodzice, którzy oczywiście cieszyli się tak, jak gdyby to ich rodzony syn otrzymał wyróżnienie.
Wszystkich zainteresowanych innymi opiniami na temat Hammonda odsyłam do tego artykułu.
tłumaczenie: daveknot
org. art.: NBA executive’s career takes improbable turns
Autor: Vahe Gregorian
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.